Wisienką na torcie naszej wyprawy był Teheran. Największa
aglomeracja na Bliskim Wschodzie i stolica Iranu. Miasto znane przede wszystkim
z przekazów medialnych, aczkolwiek częściej się o nim słyszy niż ma możliwości
jego zobaczenia.
Do miasta przybyliśmy
około 3 nad ranem i nasz host, który kontaktował się z nami prawie codziennie
obiecał, że ktoś odbierze nas z dworca. Słowa dotrzymał. Przy wyjściu z dworca
kolejowego czekał na nas pan z kartką z imieniem Monica (każdy załatwiał hosta
w innym mieście). Wpakowaliśmy się (już standardowo) w szóstkę to samochodu –
peugeota 206, oczywiście koloru białego, który jest zdecydowanie ulubionym
kolorem Irańczyków. Kiedy zapytałem kierowcę, dlaczego akurat kolor biały jest
tak popularny odpowiedział: „Jak to dlaczego? Przecież jest łady i łatwo da się
go naprawić”.
Naszym kierowcą był Amir. Przyjaciel hosta, który był
lekarzem, był tej nocy na dyżurze i nie mógł się nami zająć. Amir to wulkan
energii, mimo późnej pory tryskał wigorem. Powiedział nam, że możemy się położyć
gdzie chcemy, brać wszystko co chcemy i ,że ogólnie mamy się czuć jak u siebie
w domu. Rano miał wrócić Szachab (czyli człowiek, który nas przyjął).
Tradycyjnie już ułożyliśmy się na podłodze i poszliśmy spać.
Szachab około 10 rano przywitał nas śniadaniem, na które
składał się świeży chleb, jajecznica z pieczarkami, oliwki, biały ser, kilka
serków a`la nasze homo i dżem z owocu, który przypominał mózg … Z nieskrywaną radością przystąpiliśmy do
jedzenia.
Mieszkanie Szachaba wyglądało typowo kawalersko. Panował ogólny
bałagan, jednak było wszystko co może być do życia potrzebne czyli trzy pokoje,
komputery z Internetem, wifi, pełna lodówka, dwie łazienki z czego jedna z
„europejską” toaletą, przygotowaną specjalnie dla gości z CouchSurfingu.
Szachab to prawdziwy entuzjasta tej formy podróżowania. Rok temu spędził w
Europie 40 dni i tylko raz nie skorzystał z CouchSurfingu, było to w Krakowie.
Szachab jest bardzo zapracowanym człowiekiem. Jest
radiologiem w trzech szpitalach i przez cały nasz pobyt ani razu nie spał z
nami w mieszkaniu. Jednak pierwszego dnia znalazł dla nas troszeczkę czasu. Za
pomocą metra, które jest bardzo czyste i nowoczesne, pojechaliśmy w okolice
bazaru. Teheran posiada 4 linie metra, które są oznaczone w języku angielskim i
farsi. Podobno bilety są śmiesznie tanie, jednak nie mogłem sprawdzić tego
osobiście gdyż Szachab beż pytania kupił nam karty na około 10 przejazdów. W
metrze pierwszy wagon jest tylko dla kobiet, reszta to wagony mieszane, jednak
nie ma co się łudzić 95% ludzi podróżujących metrem to mężczyźni i w godzinach
szczytu nawet w „damskim” wagonie mogą przebywać mężczyźni. Swoją drogą w
metrze cały czas panuje tłok, dopiero jadąc gdzieś na obrzeża można spokojnie
oddychać. Co ciekawe pod ziemią działą telefony komórkowe.
Szachab mieszkał w pobliżu stacji metra Vali-E-Asr. Stamtąd z przesiadką na Darvazeh Doviat dotarliśmy do Panzdah-e-Khordad. Przy tej stacji znajduje się bazar i Pałac Golestan, od którego rozpoczęliśmy zwiedzanie Teheranu.
Pałac Golestan został wzniesiony dla dynastii Kadżarów,
którzy rządzili Iranem w latach 1794-1925. Zostali obaleni przez Rezę Szacha,
który był pierwszym władcą z dynastii Pahlawi. Otoczenie pałacu jest nieciekawe
i psuje ogólne wrażenie. Dookoła
znajduje się kilka ministerstw i budynek telekomunikacji, wśród, których pałac po
prostu ginie. Szachab zapłacił za nasze
bilety. Do każdej części pałacu należy kupić osobny bilet. Niestety najczęściej
jest tak, że nie wszystkie części pałacu są dostępne dla zwiedzających i można
zobaczyć tylko część sal.
(Pałac Golestan)
(bogate i ciekawe zdobienia w pałacu Golestan)
(przedrewolucyjny symbol Iranu)
Pałac jest zdecydowanie największym jaki widzieliśmy w
Iranie. Jego konstrukcja jest jednak podobna czyli długa fontanna otoczona
pięknym ogrodem. Pierwszym budynkiem, którego weszliśmy był Talar Almas czyli
Hol Diamentów. Swoją nazwę zawdzięcza temu, iż wnętrze w całości jest wyłożone
mozaiką z luster. Muszę przyznać, iż zrobiło to na mnie ogromne wrażanie, gdyż
wygląda to niesamowicie.
(Hol Diamentów)
Drugim budynkiem był Shams-ol-Emareh czyli Gmach Słońca.
Jest to największa budowla na terenie kompleksu. Składa się z dwóch wież, z
których szach Nasser-ol-Din Shah mógł obserwować miasto. Wstęp na wieże jest
zabroniony jednak można wejść do środka budynku, który po obejrzeniu Holu
Diamentów nie robi już takiego wrażenia.
(Gmach Słońca)
(wnętrze Gmachu)
Trzecim przystankiem był Talar Salam czyli Hol z Recepcją. Trzeba
przyznać, że przepych z jakim został urządzony robi wrażenie. W Holu
poustawiane są tradycyjnie woskowe figury w historycznych strojach. Ostatnią rzeczą w Pałacu Golestan, która przykuła naszą
uwagę był Takht-e Marmar czyli Tron Marmurowy. Dzieło składające się z 65
kawałku marmuru i ozdobionych najróżniejszymi dziwadłami, które są bardzo
pieczołowicie wykonane.
(Hol z Recepcją)
(Tron Marmurowy)
Po wyjściu z pałacu Szachab zaproponował abyśmy poszli coś
zjeść, przy czym coś w Iranie oznacza zazwyczaj kebab. Szachab zabrał nas do
restauracji zaraz przy bazarze. Zapytał nas tylko czy chcemy kurczaka czy
kebaba, sałatkę czy jogurt i przejechał swoją kartą po terminalu. Nie miałem
szans aby zaproponować płacenie (z resztą nie jestem pewny czy mielibyśmy tyle
pieniędzy). Restauracja była bardzo duża (3 piętra). Ludzie siadali przy
długich stołach i czekali na jedzenie, które kelner (nie wiadomo skąd, wiedział
gdzie ktoś siedzi) przynosił po kilku chwilach. Zamówiliśmy chelow kabeba czyli
długi pasek mięsa, góra (dosłownie) ryżu i grillowane pomidory. Po przepięciu
paska o dziurkę do przodu udało mi się zostawić tylko ¾ podanego ryżu. Wśród niektórych uczestników naszej wyprawy
furorę zrobiła kwaskowata przyprawa – sumak. Ma bordowy kolor i kwaskowaty
smak, według Szachaba ma ona właściwości rozbijające tłuszcz. Po wyjściu z
restauracji kupił nam po woreczku tego cuda.
Swoje kroki skierowaliśmy w stronę placu Imama Khomeiniego.
Po drodze mijając centrum wymiany walut znajdujące się na placu przy bazarze.
Słowo centrum nie jest przesadą ponieważ na chodniku stoi spora grupa mężczyzn,
która oferuje wymianę. Oczywiście transakcja w takim miejscu może być dość
niebezpieczna.
Po drodze przeszliśmy podziemnym przejściem, które okazało
się rajem (jak dla kogo). Można tam było kupić chyba każdy rodzaj biżuterii, a
zwłaszcza wisiorków we wszystkich kształtach (np. łopatki czy kilofka). Szachab
jako kawaler chyba nie spodziewał się, że spędzimy tam około pół godziny.
(czyż to nie cudowne?)
Spacerując do placu Szachab opowiadał nam o ulicy po której
szliśmy. Można tam było kupić zagraniczne leki, których nie można kupić w
aptece ze względu na embarga nałożone na Iran. Mówił także, że za zabicie
człowieka na drodze, należy wypłacić rodzinie odszkodowanie wysokości
80 000$ i wtedy sprawca zostaje zwolniony z kary więzienia.
Plac Imama Khomeiniego to po prostu wielkie skrzyżowanie.
Przejście przez ulicę w tym miejscu stanowiło chyba największe wyzwanie podczas
całego pobytu. Samochody i, co gorsze motory, mają jedną zasadę – nie
zatrzymywać się, więc stojąc na środku „przejścia” czujemy się osaczeni przez
maszyny. Na placu rozstaliśmy się z Szachabem, który musiał na chwilę pojechać
do szpitala. Pokazał nam drogę i mieliśmy się z nim spotkać na rondzie przy
ulicy Ferdowsi.
(co raz bliżej święta ... - dekoracje w kantorze przy ulicy Ferdowsi)
Po drodze mijaliśmy brytyjską ambasadę, która została
zamknięta 30.11.2011. Budynek jest opuszczony i otoczony murem. Aby nie robić
zdjęć pilnują go żołnierze, a dookoła trwają prace, które mają na celu naprawienie
uszkodzeń powstałych po zamieszkach.
Ze stacji Ferdowsi pojechaliśmy metrem do domu. Szachab zaplanował dla nas na wieczór zwiedzanie
w stylu „Teheran by night”. Chwilę odpoczęliśmy ciesząc się wszechobecną
cywilizacją w postaci trzech komputerów z Internetem, wifi, telewizji z satelitą,
która odbierała nawet Vivę i 4fun TV. Szachab mówił, że anteny są nielegalne i
od czasu do czasu zdarza się, że na dach domu wchodzi policja i je niszczy,
jednak już na następny dzień są nowe. Przy ocenzurowanym do granic możliwości
Internecie telewizja zostaje ostatnim oknem na świat Irańczyków, swoją drogą
duża plazma była każdym domu w którym byliśmy.
Na kilka minut przed przejażdżką, której organizatorem był
Amir, do mieszkania weszła młoda dziewczyna, która zaraz po wejściu do
mieszkania energicznie zrzuciła z włosów chustę. Była „ofiarą” irańskiej mody
na operacje plastyczne. Teheran jest podobno drugim miastem po Los Angeles,
gdzie robi się najwięcej korekt nosa na świecie. Motywacją Iranek (i Irańczyków
– chłopka z plastrem na nosie spotkaliśmy w autobusie powrotnym do Turcji) nie
jest jak wskazują niektórzy dążenie do hollywoodzkiego wyglądu. Przez większą
część dnia muszą one zakrywać włosy i resztę ciała pod pozbawiającą je kobiecych
kształtów odzieżą, jedynym widocznym miejscem pozostaje twarz, której
mankamentem jest charakterystyczny duży nos.
Operacje są stosunkowo tanie i świadczą o wysokiej pozycji społecznej,
dlatego ludzie po operacjach plastycznych chętnie chodzą z plastrami na nosie
(spotkaliśmy kilka takich osób). Tajemnicza dziewczyna była jednak „poprawiona” właściwie cała (taką opinie
głosiły nasze towarzyszki podróży). Podejrzewaliśmy Szachaba o różne dziwne
rzeczy (dziewczyna nie mówiła po angielsku, nikt nam jej nie przedstawił),
postanowiliśmy jak najprędzej opuść jego mieszkanie.
Wyszliśmy przed blok, a przybyszka poszła z nami. Była nas
ósemka, a peugeot 206 Amira od zeszłej nocy niestety się nie powiększył.
Nadludzkim trudem –dwie osoby na przednim siedzeniu, cztery z tyłu i tajemnicza
dziewczyna, która potem okazała się kuzynką Amira z Tabrizu, za kierownicą wraz
z Amirem. Jechanie w ten sposób jest oczywiście nielegalne, jednak była noc
więc raczej nic nam nie groziło.
Amir jeździł z nami po Teheranie pokazując nam najlepsze
hotele czy wieżę telewizyjną w końcu dowożąc nas do górującego nad Teheranem
wzgórza Tochal. Wysiedliśmy na parkingu i udaliśmy się w stronę budek z
jedzeniem. Stamtąd odjeżdża autobus na
górę, czyli do punku gdzie zaczyna się wyciąg. Szczęśliwie załapaliśmy się na
ostatni autobus. Podjazd trwa około 5 minut i podczas niego można zacząć
podziwianie panoramy miasta.
Tochal to potężna góra w samym centrum potężnego miasta. Do
szczytu można dojechać kolejką, która po drodze zatrzymuje się na 7
przystankach. Wjazd na samą górę był bardzo kosztowny, cena była liczona w
dolarach. Amir wyrażał się po angielsku w bardzo chaotyczny sposób, więc mimo
moich usilnych prób nie zrozumiałem do końca w jaki sposób działa wyciąg. Na
górze można także zjeżdżać na nartach (prawdopodobnie od 5 przystanku kolejki).
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na herbatę, podziwiając zapierającą dech w
piersiach panoramę miasta.
(niestety zdjęcia nie oddają wspaniałości widoku)
Po powrocie do domu okazało się, że Szachab wyszedł do
pracy, Amir wraz ze swoją kuzynką zostali z nami na noc. Irańczycy proponowali
nam wódkę (mieli bardzo małą ilość Absoulta) ale z racji, że to towar
deficytowy w tym kraju odmówiliśmy, co zapewne oni by też uczynili gdybyśmy
zaproponowali im zatankowanie ich samochodu w Polsce.
Rano zjedliśmy śniadanie, korzystając z zapasów
pozostawionych w lodówce przez Szachaba, który cały czas był w pracy.
Postanowiliśmy udać się do kompleksu pałaców Sa`d Abad położonego na obrzeżach
Teheranu. Można tam dojechać czerwoną linią metra. Niestety na ostatniej stacji
były prowadzone prace remontowe więc musieliśmy wysiąść wcześniej i wziąć taksówkę,
którą załatwiła dla nas zwiedzająca z nami kuzynka Amira (nikt nas nie
uprzedził, że pójdzie z nami), która nieustannie rozmawiała przez telefon i
wybrała się na kilku godzinny spacer w wysokich szpilkach.
Podobnie jak w pałacu Golestan wejście do każdej atrakcji
jest płatne osobno. Niestety perełka tego kompleksu Biały Pałac była w
remoncie. Wykupiliśmy więc wstęp na wystawę samochodów, do muzeum wojskowości i
Zielonego Pałacu . Wystawy nie były porywające, a wręcz można się było poczuć
zawiedzionym. Jedynie Zielony Pałac był
kwintesencją perskiego przepychu, który nieustannie robił na mnie wrażenie.
(ekspozycja przed muzeum wojskowości - w środku znajduje się głównie broń i umundurowanie żołnierzy irańskich)
(w oddali Zielony Pałac)
(co raz bardziej popularne w Polsce przyrządy do ćwiczeń w parkach to podobno irański wynalazek)
Kompleks Sa`d Abad jest położony na wzgórzu, co za tym idzie
trzeba iść pod górkę. Nasza nieoczekiwana towarzyszka, ze względu na nieodpowiednie
obuwie miała z tym, delikatnie mówiąc, trudności. W pewnym momencie połamała
sobie obcas, co uniemożliwiło dalszą drogę. Zeszliśmy więc po taksówkę, która
zabrała nas i naszą poszkodowaną pod bramę wejściową. Kierowca, ku wielkiej radości
kuzynki Amira przykleił obcas. Jednak nie chciała ona już ryzykować długich
spacerów i znowu musieliśmy wziąć taksówkę, która podwiozła nas do stacji
metra. Targowanie trwało ok. 15 minut i ugięliśmy się tylko ze względu na
Irankę, gdyż prawie miała łzy w oczach
na myśl o kolejnej wędrówce.
(usługi szewskie w każdej taksówce!)
Metrem udaliśmy się na plac
Imama Khomeiniego, by skierować swoje kroki do Narodowego Muzeum
Klejnotów mieszącego się w siedzibie Irańskiego Banku Centralnego. Wejście
znajduje się na ulicy Fredowsi, jednak nie łatwo je znaleźć. Gdyż obok znajduje
się bardzo okazały budynek z lwami, który już poprzedniego dnia ochrzciliśmy na
siedzibę muzeum.
Bilet na wystawę kosztuje 30000IR, czyli jak na irańskie
warunku całkiem sporo. W szatni trzeba zostawić wszystko: plecaki, aparaty,
telefony komórkowe, portfele. Po drodze dwa razy przechodzimy przez bramki
podobne do tych na lotnisku. Przed wejściem do sali muzeum znajduje się jeden z
największych skarbów Iranu czyli Pawi Tron. Na sali, zamykanej wielkimi pancernymi
drzwiami panuje półmrok. Światła zamontowane są tylko w gablotach, które po
brzegi wypełnione są wyrobami z najdroższych i najcenniejszych kamieni na
świecie. Kiedy pracownicy muzeum zobaczyli grupę sześciu obcokrajowców, od razu
zawołali dla nas przewodnika, przy okazji zbierając wszystkich innych
przebywających aktualnie w muzeum. Do naszej grupy dołączyli więc Amerykanie
irańskiego pochodzenia i para Brytyjczyków (na koniec przewodnik zapytał ich z
ciekawością – Jak Wy się tu do cholery dostaliście?! ). Wizyta w tym muzeum bez
przewodnika nie ma sensu, ponieważ każda z „błyskotek” kryje za sobą unikalną
historię, która nie jest napisana na gablotach. Do największych skarbów muzeum
należą : jeden z największych diamentów na świecie czyli „Morze Światła”,
bardzo rzadki, bo różowy ważący około 182 karatów, korona dynastii Pahlavi czy
tiara Noor-ol-Ain, w której znajduje się również jeden z największych różowych
diamentów. Cała ekspozycja robi ogromne wrażenie i jest jednym z tych miejsc,
do których należy się udać będąc w Teheranie.
Po wyjściu z muzeum udaliśmy się w stronę metra na placu Imama
Khomeiniego, gdyż zbliżał się już wieczór, na który zaplanowaną mieliśmy
kolację z CouchSurferami z Teheranu. Szliśmy rozciągniętą grupą. Z przodu
dziewczyny, w środku ja z Łukaszem, a na końcu nasza irańska koleżanka,
standardowo rozmawiająca przez telefon. Łukasz zaproponował, żebyśmy na nią
poczekali. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy, że stoją obok niej dwie kobiety w
czadorach, a ona trzyma portfel w ręce. Byłem przekonany, że to jakieś
żebraczki, które proszą ją o pieniądze. Jednak po chwili chwyciły ją pod ręce i
zaczęły pakować do furgonetki stojącej przy ulicy, która po zamknięciu drzwi
odjechała w mgnieniu oka! Wszystko trwało kilka sekund. Podeszliśmy do policjantów,
którzy stali niedaleko, żeby powiedzieć , że to nasza znajoma i zapytać gdzie
ją wywieźli. Policjant się uśmiechnął i powiedział: „Hello, no problem my
friend”. Co sił w nogach poszliśmy do dziewczyn, żeby opowiedzieć co się stało,
zadzwoniliśmy do Szachaba, który zalecił nam spokój.
Zszokowani usiedliśmy w restauracji, żeby coś zjeść.
Spotykając miłego Irlandczyka i cały czas zastanawiając się dlaczego porwano
naszą koleżankę zjedliśmy falafela. Po powrocie do domu jeszcze długo
czekaliśmy na Szachaba i Amira. Na szczęście powiedzieli nam, że wszystko
skończyło się dobrze, chociaż musieli spędzić na komisariacie kilka godzin.
Okazało się, że Iranka była zbyt wyzywająco ubrana. Normalnie w takich
przypadkach kobiety w czadorach (czyli policja obyczajowa), daje ostrzeżenie i
reprymendę. Jednak nasza znajoma, odmówiła poprawienia swojego stroju i dlatego
została zabrana na komisariat. Niestety mimo, że stolica jest zdecydowanie
najbardziej zeuropeizowanym miastem to jednak nadal Iran i surowe prawo
szariatu, które jest bardzo starannie egzekwowane.
Na kolację do domu Amira pojechaliśmy tym razem dwoma
samochodami. W mieszkaniu przywitała nas bardzo serdecznie jego żona. Lokum było urządzone bardzo nowocześnie i
ozdabiał je wielki telewizor. Na kolację zostali zaproszeni także „wybitni
CouchSurefrzy” stolicy Iranu, czyli moderator serwisu oraz bardzo rezolutna
młoda kobieta – przyjaciółka naszego hosta. Do stołu podano … jedzenie z
restauracji czyli kebab i pizze. Po kolacji rozmawialiśmy o Iranie. Amir
pokazał nam swoje karabiny (gdyż jest także mistrzem strzelectwa, które jest w
Iranie bardzo popularne), a także zdjęcia ze swojej podróży po Europie,
opowiadając przy okazji zabawne historie. Impreza skończyła się około 1 w nocy, więc
zmęczeni od razu poszliśmy do naszej sypialni.
Następnego dnia udaliśmy się do Irańskiego Muzeum
Narodowego, w którym liczyliśmy na zobaczenie Cylindru Cyrusa na którym król
perski Cyrus II Wielki nakazał wyryć pismem klinowym napisy stanowiące jego
deklarację polityczną po zajęciu Babilonu. Niestety jak większość cenny rzeczy ze
starożytnego świata znajduję się on w British Museum, a Iran odwiedzał tylko
chwilowo. Za to cieszyliśmy swoje oczy wykopaliskami z Persepolis i innymi ciekawymi eksponatami.
(pamiątki po Persepolis)
(ciekawym elementem wystawy jest świetnie zakonserwowana czaszka ludzka znaleziona w kopalni soli)
Później postanowiliśmy się udać pod teren zamkniętej w
czasie rewolucji ambasady Stanów Zjednoczonych. Aby się tam dostać należy
wysiąść na stacji metra Telequani . Obeszliśmy dookoła ogromy teren
przedstawicielstwa. Przed rewolucją USA miało wielkie wpływy w rejonie
Bliskiego Wschodu, właśnie dzięki bardzo dobrym układom z ostatnim szachem
Iranu – Rezą Pahlawim. Słynne murale głoszące nienawiść do USA i Izraela
znajdują się po lewej stronie wyjścia z metra. Ich fotografowanie jest
zakazane, jednak mimo naszych wcześniejszych doświadczeń Monika zrobiła kilka
zdjęć. Murale wyglądają bardzo świeżo i ładnie więc wydaje mi się, że są co
jakiś czas konserwowane i odnawiane.
(słynne teherańskie grafiti)
Ostatnią budowlą, która chcieliśmy odwiedzić była wieża
Azadi czyli Wieża Wolności. Ogromny budynek zniesiony w 1971 z okazji 2500
rocznicy Imperium Perskiego, jest widoczny już z bardzo daleka i znajduje się
nie daleko terminalu autobusowego. Wjazd na górę jest bardzo drogi ponieważ
kosztuje 80000IR (czyli kilkanaście razy więcej niż podaje przewodnik). Wieża
bardzo mi się podobała, jednak w Teheranie są budynki, które zdecydowanie
bardziej warto odwiedzić. Nie należy także wysiadać na stacji metra Azadi, gdyż
nazwa dotyczy ulicy a nie wieży, do której trzeba przejść spory kawałek.
(Wieża Azadi)
Spod wieży wraz z Łukaszem i Monika pojechaliśmy jeszcze na
bazar aby kupić jakieś pamiątki. Bazar jest potężny i bardzo rozległy. Można
tam kupić wszystko oprócz … pamiątek i koszulek Persepolisu Teheran. Bardzo łatwo jest się tam zgubić, więc błądząc
po uliczkach bazaru spędziliśmy tam około godziny.
Z bazaru do domu Szachaba postanowiliśmy wrócić
charakterystycznym dla Teheranu środkiem komunikacji czyli motor-taxi. Przez cały pobyt obserwowałem szalony ruch w
stolicy Iranu. Przejście na drugą stronę ulicy zawsze dostarczało mi uczucia
ulgi, że kolejny raz się udało. Motor-taxi polega na tym, że wsiadamy jako
pasażer na motor, a kierowca wiezie nas we wskazane miejsce. Przyjemność ta
jest droższa niż standardowa taksówka jednak pozwala na ominięcie korków (czyt.
nie zatrzymuje się, choćby nie wiem co się działo). Bardzo długo targowaliśmy
się o cenę by w końcu zapłacić 30000IR za dwie osoby za podróż trwającą około
15 minut (czas na pytanie o drogę wliczony). Zdecydowanie polecam! Oczywiście
nie ma mowy żadnym kasku czy innym zabezpieczeniu. Kierowca pcha się w każdą
„dziurę”, jedzie pod prąd i pasem dla autobusów. Wszystkie chwyty dozwolone!
(próbka ruchu ulicznego z ulicy Ferdowsi po godzinach szczytu)
Po powrocie do domu Szachaba spakowaliśmy nasze rzeczy i
czekaliśmy aż przyjedzie po nas Amir by zawieźć nas na dworzec. Amir pomógł nam
kupić bilety do Tabrizu, które kosztowały 110000IR. Podróż trwa około 9 godzin.
Po drodze mogliśmy obejrzeć jedną z irańskich produkcji filmowych.
Moje oczekiwania przed przyjazdem do Teheranu były bardzo
duże. Zostały one spełnione w 100%! Mieliśmy wspaniałego hosta, który ma
wspaniałych przyjaciół, miasto oferuje masę bardzo zróżnicowanych atrakcji i co
najważniejsze jest żywe i pozwala poczuć klimat bliskowschodniej metropolii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz