wtorek, 10 lipca 2012

18-20.12 Teheran czyli zwieńczenie wyprawy


Wisienką na torcie naszej wyprawy był Teheran. Największa aglomeracja na Bliskim Wschodzie i stolica Iranu. Miasto znane przede wszystkim z przekazów medialnych, aczkolwiek częściej się o nim słyszy niż ma możliwości jego zobaczenia.

 Do miasta przybyliśmy około 3 nad ranem i nasz host, który kontaktował się z nami prawie codziennie obiecał, że ktoś odbierze nas z dworca. Słowa dotrzymał. Przy wyjściu z dworca kolejowego czekał na nas pan z kartką z imieniem Monica (każdy załatwiał hosta w innym mieście). Wpakowaliśmy się (już standardowo) w szóstkę to samochodu – peugeota 206, oczywiście koloru białego, który jest zdecydowanie ulubionym kolorem Irańczyków. Kiedy zapytałem kierowcę, dlaczego akurat kolor biały jest tak popularny odpowiedział: „Jak to dlaczego? Przecież jest łady i łatwo da się go naprawić”.
Naszym kierowcą był Amir. Przyjaciel hosta, który był lekarzem, był tej nocy na dyżurze i nie mógł się nami zająć. Amir to wulkan energii, mimo późnej pory tryskał wigorem. Powiedział nam, że możemy się położyć gdzie chcemy, brać wszystko co chcemy i ,że ogólnie mamy się czuć jak u siebie w domu. Rano miał wrócić Szachab (czyli człowiek, który nas przyjął). Tradycyjnie już ułożyliśmy się na podłodze i poszliśmy spać.
Szachab około 10 rano przywitał nas śniadaniem, na które składał się świeży chleb, jajecznica z pieczarkami, oliwki, biały ser, kilka serków a`la nasze homo i dżem z owocu, który przypominał mózg …  Z nieskrywaną radością przystąpiliśmy do jedzenia.

Mieszkanie Szachaba wyglądało typowo kawalersko. Panował ogólny bałagan, jednak było wszystko co może być do życia potrzebne czyli trzy pokoje, komputery z Internetem, wifi, pełna lodówka, dwie łazienki z czego jedna z „europejską” toaletą, przygotowaną specjalnie dla gości z CouchSurfingu. Szachab to prawdziwy entuzjasta tej formy podróżowania. Rok temu spędził w Europie 40 dni i tylko raz nie skorzystał z CouchSurfingu, było to w Krakowie.



Szachab jest bardzo zapracowanym człowiekiem. Jest radiologiem w trzech szpitalach i przez cały nasz pobyt ani razu nie spał z nami w mieszkaniu. Jednak pierwszego dnia znalazł dla nas troszeczkę czasu. Za pomocą metra, które jest bardzo czyste i nowoczesne, pojechaliśmy w okolice bazaru. Teheran posiada 4 linie metra, które są oznaczone w języku angielskim i farsi. Podobno bilety są śmiesznie tanie, jednak nie mogłem sprawdzić tego osobiście gdyż Szachab beż pytania kupił nam karty na około 10 przejazdów. W metrze pierwszy wagon jest tylko dla kobiet, reszta to wagony mieszane, jednak nie ma co się łudzić 95% ludzi podróżujących metrem to mężczyźni i w godzinach szczytu nawet w „damskim” wagonie mogą przebywać mężczyźni. Swoją drogą w metrze cały czas panuje tłok, dopiero jadąc gdzieś na obrzeża można spokojnie oddychać. Co ciekawe pod ziemią działą telefony komórkowe.

Szachab mieszkał w pobliżu stacji metra Vali-E-Asr. Stamtąd z przesiadką na Darvazeh Doviat dotarliśmy do Panzdah-e-Khordad. Przy tej stacji znajduje się bazar i Pałac Golestan, od którego rozpoczęliśmy zwiedzanie Teheranu.

Pałac Golestan został wzniesiony dla dynastii Kadżarów, którzy rządzili Iranem w latach 1794-1925. Zostali obaleni przez Rezę Szacha, który był pierwszym władcą z dynastii Pahlawi. Otoczenie pałacu jest nieciekawe i psuje ogólne wrażenie.  Dookoła znajduje się kilka ministerstw i budynek telekomunikacji, wśród, których pałac po prostu ginie.  Szachab zapłacił za nasze bilety. Do każdej części pałacu należy kupić osobny bilet. Niestety najczęściej jest tak, że nie wszystkie części pałacu są dostępne dla zwiedzających i można zobaczyć tylko część sal. 



 (Pałac Golestan)






(bogate i ciekawe zdobienia w pałacu Golestan)


(przedrewolucyjny symbol Iranu)

Pałac jest zdecydowanie największym jaki widzieliśmy w Iranie. Jego konstrukcja jest jednak podobna czyli długa fontanna otoczona pięknym ogrodem. Pierwszym budynkiem, którego weszliśmy był Talar Almas czyli Hol Diamentów. Swoją nazwę zawdzięcza temu, iż wnętrze w całości jest wyłożone mozaiką z luster. Muszę przyznać, iż zrobiło to na mnie ogromne wrażanie, gdyż wygląda to niesamowicie. 


 (Hol Diamentów)

Drugim budynkiem był Shams-ol-Emareh czyli Gmach Słońca. Jest to największa budowla na terenie kompleksu. Składa się z dwóch wież, z których szach Nasser-ol-Din Shah mógł obserwować miasto. Wstęp na wieże jest zabroniony jednak można wejść do środka budynku, który po obejrzeniu Holu Diamentów nie robi już takiego wrażenia.



(Gmach Słońca)



(wnętrze Gmachu)

Trzecim przystankiem był Talar Salam czyli Hol z Recepcją. Trzeba przyznać, że przepych z jakim został urządzony robi wrażenie. W Holu poustawiane są tradycyjnie woskowe figury w historycznych strojach. Ostatnią rzeczą w Pałacu Golestan, która przykuła naszą uwagę był Takht-e Marmar czyli Tron Marmurowy. Dzieło składające się z 65 kawałku marmuru i ozdobionych najróżniejszymi dziwadłami, które są bardzo pieczołowicie wykonane. 



 (Hol z Recepcją)


(Tron Marmurowy)

Po wyjściu z pałacu Szachab zaproponował abyśmy poszli coś zjeść, przy czym coś w Iranie oznacza zazwyczaj kebab. Szachab zabrał nas do restauracji zaraz przy bazarze. Zapytał nas tylko czy chcemy kurczaka czy kebaba, sałatkę czy jogurt i przejechał swoją kartą po terminalu. Nie miałem szans aby zaproponować płacenie (z resztą nie jestem pewny czy mielibyśmy tyle pieniędzy). Restauracja była bardzo duża (3 piętra). Ludzie siadali przy długich stołach i czekali na jedzenie, które kelner (nie wiadomo skąd, wiedział gdzie ktoś siedzi) przynosił po kilku chwilach. Zamówiliśmy chelow kabeba czyli długi pasek mięsa, góra (dosłownie) ryżu i grillowane pomidory. Po przepięciu paska o dziurkę do przodu udało mi się zostawić tylko ¾ podanego ryżu.  Wśród niektórych uczestników naszej wyprawy furorę zrobiła kwaskowata przyprawa – sumak. Ma bordowy kolor i kwaskowaty smak, według Szachaba ma ona właściwości rozbijające tłuszcz. Po wyjściu z restauracji kupił nam po woreczku tego cuda.

Swoje kroki skierowaliśmy w stronę placu Imama Khomeiniego. Po drodze mijając centrum wymiany walut znajdujące się na placu przy bazarze. Słowo centrum nie jest przesadą ponieważ na chodniku stoi spora grupa mężczyzn, która oferuje wymianę. Oczywiście transakcja w takim miejscu może być dość niebezpieczna.  

Po drodze przeszliśmy podziemnym przejściem, które okazało się rajem (jak dla kogo). Można tam było kupić chyba każdy rodzaj biżuterii, a zwłaszcza wisiorków we wszystkich kształtach (np. łopatki czy kilofka). Szachab jako kawaler chyba nie spodziewał się, że spędzimy tam około pół godziny.



(czyż to nie cudowne?)

Spacerując do placu Szachab opowiadał nam o ulicy po której szliśmy. Można tam było kupić zagraniczne leki, których nie można kupić w aptece ze względu na embarga nałożone na Iran. Mówił także, że za zabicie człowieka na drodze, należy wypłacić rodzinie odszkodowanie wysokości 80 000$ i wtedy sprawca zostaje zwolniony z kary więzienia.

Plac Imama Khomeiniego to po prostu wielkie skrzyżowanie. Przejście przez ulicę w tym miejscu stanowiło chyba największe wyzwanie podczas całego pobytu. Samochody i, co gorsze motory, mają jedną zasadę – nie zatrzymywać się, więc stojąc na środku „przejścia” czujemy się osaczeni przez maszyny. Na placu rozstaliśmy się z Szachabem, który musiał na chwilę pojechać do szpitala. Pokazał nam drogę i mieliśmy się z nim spotkać na rondzie przy ulicy Ferdowsi. 



(co raz bliżej święta ... - dekoracje w kantorze przy ulicy Ferdowsi)

Po drodze mijaliśmy brytyjską ambasadę, która została zamknięta 30.11.2011. Budynek jest opuszczony i otoczony murem. Aby nie robić zdjęć pilnują go żołnierze, a dookoła trwają prace, które mają na celu naprawienie uszkodzeń powstałych po zamieszkach.

Ze stacji Ferdowsi pojechaliśmy metrem do domu.  Szachab zaplanował dla nas na wieczór zwiedzanie w stylu „Teheran by night”. Chwilę odpoczęliśmy ciesząc się wszechobecną cywilizacją w postaci trzech komputerów z Internetem, wifi, telewizji z satelitą, która odbierała nawet Vivę i 4fun TV. Szachab mówił, że anteny są nielegalne i od czasu do czasu zdarza się, że na dach domu wchodzi policja i je niszczy, jednak już na następny dzień są nowe. Przy ocenzurowanym do granic możliwości Internecie telewizja zostaje ostatnim oknem na świat Irańczyków, swoją drogą duża plazma była każdym domu w którym byliśmy.

Na kilka minut przed przejażdżką, której organizatorem był Amir, do mieszkania weszła młoda dziewczyna, która zaraz po wejściu do mieszkania energicznie zrzuciła z włosów chustę. Była „ofiarą” irańskiej mody na operacje plastyczne. Teheran jest podobno drugim miastem po Los Angeles, gdzie robi się najwięcej korekt nosa na świecie. Motywacją Iranek (i Irańczyków – chłopka z plastrem na nosie spotkaliśmy w autobusie powrotnym do Turcji) nie jest jak wskazują niektórzy dążenie do hollywoodzkiego wyglądu. Przez większą część dnia muszą one zakrywać włosy i resztę ciała pod pozbawiającą je kobiecych kształtów odzieżą, jedynym widocznym miejscem pozostaje twarz, której mankamentem jest charakterystyczny duży nos.  Operacje są stosunkowo tanie i świadczą o wysokiej pozycji społecznej, dlatego ludzie po operacjach plastycznych chętnie chodzą z plastrami na nosie (spotkaliśmy kilka takich osób). Tajemnicza dziewczyna była jednak  „poprawiona” właściwie cała (taką opinie głosiły nasze towarzyszki podróży). Podejrzewaliśmy Szachaba o różne dziwne rzeczy (dziewczyna nie mówiła po angielsku, nikt nam jej nie przedstawił), postanowiliśmy jak najprędzej opuść jego mieszkanie.

Wyszliśmy przed blok, a przybyszka poszła z nami. Była nas ósemka, a peugeot 206 Amira od zeszłej nocy niestety się nie powiększył. Nadludzkim trudem –dwie osoby na przednim siedzeniu, cztery z tyłu i tajemnicza dziewczyna, która potem okazała się kuzynką Amira z Tabrizu, za kierownicą wraz z Amirem. Jechanie w ten sposób jest oczywiście nielegalne, jednak była noc więc raczej nic nam nie groziło.
Amir jeździł z nami po Teheranie pokazując nam najlepsze hotele czy wieżę telewizyjną w końcu dowożąc nas do górującego nad Teheranem wzgórza Tochal. Wysiedliśmy na parkingu i udaliśmy się w stronę budek z jedzeniem.  Stamtąd odjeżdża autobus na górę, czyli do punku gdzie zaczyna się wyciąg. Szczęśliwie załapaliśmy się na ostatni autobus. Podjazd trwa około 5 minut i podczas niego można zacząć podziwianie panoramy miasta.

Tochal to potężna góra w samym centrum potężnego miasta. Do szczytu można dojechać kolejką, która po drodze zatrzymuje się na 7 przystankach. Wjazd na samą górę był bardzo kosztowny, cena była liczona w dolarach. Amir wyrażał się po angielsku w bardzo chaotyczny sposób, więc mimo moich usilnych prób nie zrozumiałem do końca w jaki sposób działa wyciąg. Na górze można także zjeżdżać na nartach (prawdopodobnie od 5 przystanku kolejki). W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na herbatę, podziwiając zapierającą dech w piersiach panoramę miasta. 



(niestety zdjęcia nie oddają wspaniałości widoku)

Po powrocie do domu okazało się, że Szachab wyszedł do pracy, Amir wraz ze swoją kuzynką zostali z nami na noc. Irańczycy proponowali nam wódkę (mieli bardzo małą ilość Absoulta) ale z racji, że to towar deficytowy w tym kraju odmówiliśmy, co zapewne oni by też uczynili gdybyśmy zaproponowali im zatankowanie ich samochodu w Polsce.

Rano zjedliśmy śniadanie, korzystając z zapasów pozostawionych w lodówce przez Szachaba, który cały czas był w pracy. Postanowiliśmy udać się do kompleksu pałaców Sa`d Abad położonego na obrzeżach Teheranu. Można tam dojechać czerwoną linią metra. Niestety na ostatniej stacji były prowadzone prace remontowe więc musieliśmy wysiąść wcześniej i wziąć taksówkę, którą załatwiła dla nas zwiedzająca z nami kuzynka Amira (nikt nas nie uprzedził, że pójdzie z nami), która nieustannie rozmawiała przez telefon i wybrała się na kilku godzinny spacer w wysokich szpilkach.

Podobnie jak w pałacu Golestan wejście do każdej atrakcji jest płatne osobno. Niestety perełka tego kompleksu Biały Pałac była w remoncie. Wykupiliśmy więc wstęp na wystawę samochodów, do muzeum wojskowości i Zielonego Pałacu . Wystawy nie były porywające, a wręcz można się było poczuć zawiedzionym. Jedynie Zielony Pałac  był kwintesencją perskiego przepychu, który nieustannie robił na mnie wrażenie. 




(ekspozycja przed muzeum wojskowości - w środku znajduje się głównie broń i umundurowanie żołnierzy irańskich)


(w oddali Zielony Pałac)


(co raz bardziej popularne w Polsce przyrządy do ćwiczeń w parkach to podobno irański wynalazek)

Kompleks Sa`d Abad jest położony na wzgórzu, co za tym idzie trzeba iść pod górkę. Nasza nieoczekiwana towarzyszka, ze względu na nieodpowiednie obuwie miała z tym, delikatnie mówiąc, trudności. W pewnym momencie połamała sobie obcas, co uniemożliwiło dalszą drogę. Zeszliśmy więc po taksówkę, która zabrała nas i naszą poszkodowaną pod bramę wejściową. Kierowca, ku wielkiej radości kuzynki Amira przykleił obcas. Jednak nie chciała ona już ryzykować długich spacerów i znowu musieliśmy wziąć taksówkę, która podwiozła nas do stacji metra. Targowanie trwało ok. 15 minut i ugięliśmy się tylko ze względu na Irankę, gdyż  prawie miała łzy w oczach na myśl o kolejnej wędrówce.


(usługi szewskie w każdej taksówce!)

Metrem udaliśmy się na plac  Imama Khomeiniego, by skierować swoje kroki do Narodowego Muzeum Klejnotów mieszącego się w siedzibie Irańskiego Banku Centralnego. Wejście znajduje się na ulicy Fredowsi, jednak nie łatwo je znaleźć. Gdyż obok znajduje się bardzo okazały budynek z lwami, który już poprzedniego dnia ochrzciliśmy na siedzibę muzeum.

Bilet na wystawę kosztuje 30000IR, czyli jak na irańskie warunku całkiem sporo. W szatni trzeba zostawić wszystko: plecaki, aparaty, telefony komórkowe, portfele. Po drodze dwa razy przechodzimy przez bramki podobne do tych na lotnisku. Przed wejściem do sali muzeum znajduje się jeden z największych skarbów Iranu czyli Pawi Tron. Na sali, zamykanej wielkimi pancernymi drzwiami panuje półmrok. Światła zamontowane są tylko w gablotach, które po brzegi wypełnione są wyrobami z najdroższych i najcenniejszych kamieni na świecie. Kiedy pracownicy muzeum zobaczyli grupę sześciu obcokrajowców, od razu zawołali dla nas przewodnika, przy okazji zbierając wszystkich innych przebywających aktualnie w muzeum. Do naszej grupy dołączyli więc Amerykanie irańskiego pochodzenia i para Brytyjczyków (na koniec przewodnik zapytał ich z ciekawością – Jak Wy się tu do cholery dostaliście?! ). Wizyta w tym muzeum bez przewodnika nie ma sensu, ponieważ każda z „błyskotek” kryje za sobą unikalną historię, która nie jest napisana na gablotach. Do największych skarbów muzeum należą : jeden z największych diamentów na świecie czyli „Morze Światła”, bardzo rzadki, bo różowy ważący około 182 karatów, korona dynastii Pahlavi czy tiara Noor-ol-Ain, w której znajduje się również jeden z największych różowych diamentów. Cała ekspozycja robi ogromne wrażenie i jest jednym z tych miejsc, do których należy się udać będąc w Teheranie.

Po wyjściu z muzeum udaliśmy się w stronę metra na placu Imama Khomeiniego, gdyż zbliżał się już wieczór, na który zaplanowaną mieliśmy kolację z CouchSurferami z Teheranu. Szliśmy rozciągniętą grupą. Z przodu dziewczyny, w środku ja z Łukaszem, a na końcu nasza irańska koleżanka, standardowo rozmawiająca przez telefon. Łukasz zaproponował, żebyśmy na nią poczekali. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy, że stoją obok niej dwie kobiety w czadorach, a ona trzyma portfel w ręce. Byłem przekonany, że to jakieś żebraczki, które proszą ją o pieniądze. Jednak po chwili chwyciły ją pod ręce i zaczęły pakować do furgonetki stojącej przy ulicy, która po zamknięciu drzwi odjechała w mgnieniu oka! Wszystko trwało kilka sekund. Podeszliśmy do policjantów, którzy stali niedaleko, żeby powiedzieć , że to nasza znajoma i zapytać gdzie ją wywieźli. Policjant się uśmiechnął i powiedział: „Hello, no problem my friend”. Co sił w nogach poszliśmy do dziewczyn, żeby opowiedzieć co się stało, zadzwoniliśmy do Szachaba, który zalecił nam spokój.

Zszokowani usiedliśmy w restauracji, żeby coś zjeść. Spotykając miłego Irlandczyka i cały czas zastanawiając się dlaczego porwano naszą koleżankę zjedliśmy falafela. Po powrocie do domu jeszcze długo czekaliśmy na Szachaba i Amira. Na szczęście powiedzieli nam, że wszystko skończyło się dobrze, chociaż musieli spędzić na komisariacie kilka godzin. Okazało się, że Iranka była zbyt wyzywająco ubrana. Normalnie w takich przypadkach kobiety w czadorach (czyli policja obyczajowa), daje ostrzeżenie i reprymendę. Jednak nasza znajoma, odmówiła poprawienia swojego stroju i dlatego została zabrana na komisariat. Niestety mimo, że stolica jest zdecydowanie najbardziej zeuropeizowanym miastem to jednak nadal Iran i surowe prawo szariatu, które jest bardzo starannie egzekwowane.

Na kolację do domu Amira pojechaliśmy tym razem dwoma samochodami. W mieszkaniu przywitała nas bardzo serdecznie jego żona.  Lokum było urządzone bardzo nowocześnie i ozdabiał je wielki telewizor. Na kolację zostali zaproszeni także „wybitni CouchSurefrzy” stolicy Iranu, czyli moderator serwisu oraz bardzo rezolutna młoda kobieta – przyjaciółka naszego hosta. Do stołu podano … jedzenie z restauracji czyli kebab i pizze. Po kolacji rozmawialiśmy o Iranie. Amir pokazał nam swoje karabiny (gdyż jest także mistrzem strzelectwa, które jest w Iranie bardzo popularne), a także zdjęcia ze swojej podróży po Europie, opowiadając przy okazji zabawne historie.  Impreza skończyła się około 1 w nocy, więc zmęczeni od razu poszliśmy do naszej sypialni.

Następnego dnia udaliśmy się do Irańskiego Muzeum Narodowego, w którym liczyliśmy na zobaczenie Cylindru Cyrusa na którym król perski Cyrus II Wielki nakazał wyryć pismem klinowym napisy stanowiące jego deklarację polityczną po zajęciu Babilonu. Niestety jak większość cenny rzeczy ze starożytnego świata znajduję się on w British Museum, a Iran odwiedzał tylko chwilowo. Za to cieszyliśmy swoje oczy wykopaliskami z Persepolis i innymi  ciekawymi eksponatami.



(pamiątki po Persepolis)


(ciekawym elementem wystawy jest świetnie zakonserwowana czaszka ludzka znaleziona w kopalni soli)

Później postanowiliśmy się udać pod teren zamkniętej w czasie rewolucji ambasady Stanów Zjednoczonych. Aby się tam dostać należy wysiąść na stacji metra Telequani . Obeszliśmy dookoła ogromy teren przedstawicielstwa. Przed rewolucją USA miało wielkie wpływy w rejonie Bliskiego Wschodu, właśnie dzięki bardzo dobrym układom z ostatnim szachem Iranu – Rezą Pahlawim. Słynne murale głoszące nienawiść do USA i Izraela znajdują się po lewej stronie wyjścia z metra. Ich fotografowanie jest zakazane, jednak mimo naszych wcześniejszych doświadczeń Monika zrobiła kilka zdjęć. Murale wyglądają bardzo świeżo i ładnie więc wydaje mi się, że są co jakiś czas konserwowane i odnawiane. 






(słynne teherańskie grafiti)

Ostatnią budowlą, która chcieliśmy odwiedzić była wieża Azadi czyli Wieża Wolności. Ogromny budynek zniesiony w 1971 z okazji 2500 rocznicy Imperium Perskiego, jest widoczny już z bardzo daleka i znajduje się nie daleko terminalu autobusowego. Wjazd na górę jest bardzo drogi ponieważ kosztuje 80000IR (czyli kilkanaście razy więcej niż podaje przewodnik). Wieża bardzo mi się podobała, jednak w Teheranie są budynki, które zdecydowanie bardziej warto odwiedzić. Nie należy także wysiadać na stacji metra Azadi, gdyż nazwa dotyczy ulicy a nie wieży, do której trzeba przejść spory kawałek. 








(Wieża Azadi)

Spod wieży wraz z Łukaszem i Monika pojechaliśmy jeszcze na bazar aby kupić jakieś pamiątki. Bazar jest potężny i bardzo rozległy. Można tam kupić wszystko oprócz … pamiątek i koszulek Persepolisu Teheran.  Bardzo łatwo jest się tam zgubić, więc błądząc po uliczkach bazaru spędziliśmy tam około godziny.
Z bazaru do domu Szachaba postanowiliśmy wrócić charakterystycznym dla Teheranu środkiem komunikacji czyli motor-taxi.  Przez cały pobyt obserwowałem szalony ruch w stolicy Iranu. Przejście na drugą stronę ulicy zawsze dostarczało mi uczucia ulgi, że kolejny raz się udało. Motor-taxi polega na tym, że wsiadamy jako pasażer na motor, a kierowca wiezie nas we wskazane miejsce. Przyjemność ta jest droższa niż standardowa taksówka jednak pozwala na ominięcie korków (czyt. nie zatrzymuje się, choćby nie wiem co się działo). Bardzo długo targowaliśmy się o cenę by w końcu zapłacić 30000IR za dwie osoby za podróż trwającą około 15 minut (czas na pytanie o drogę wliczony). Zdecydowanie polecam! Oczywiście nie ma mowy żadnym kasku czy innym zabezpieczeniu. Kierowca pcha się w każdą „dziurę”, jedzie pod prąd i pasem dla autobusów. Wszystkie chwyty dozwolone! 


(próbka ruchu ulicznego z ulicy Ferdowsi po godzinach szczytu)

Po powrocie do domu Szachaba spakowaliśmy nasze rzeczy i czekaliśmy aż przyjedzie po nas Amir by zawieźć nas na dworzec. Amir pomógł nam kupić bilety do Tabrizu, które kosztowały 110000IR. Podróż trwa około 9 godzin. Po drodze mogliśmy obejrzeć jedną z irańskich produkcji filmowych.

Moje oczekiwania przed przyjazdem do Teheranu były bardzo duże. Zostały one spełnione w 100%! Mieliśmy wspaniałego hosta, który ma wspaniałych przyjaciół, miasto oferuje masę bardzo zróżnicowanych atrakcji i co najważniejsze jest żywe i pozwala poczuć klimat bliskowschodniej metropolii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz